Mniej więcej od tygodnia suszyłem głowę Tomaszowi, żeby zgodził się mnie zabrać na pokład łódki. Strasznie chciałem się dostać na paradę żaglowców. W Gdyni odbywa się przecież akurat 'Tall Ships Race'. W ostatniej chwili, czyli w piątek, Tomasz wydaje krótki komunikat startowy. Znajdzie się dla mnie miejsce na pokładzie Orkana w niedzielę, na którą zapowiedziana jest wielka gala pod żaglami. Wspaniale! Jeszcze telefon do Anki z pytaniem, czy chce płynąć. Nie może, bo coś tam, jakaś koleżanka, gdzieś tam łódka itd. Ot, żeglarka.
A było to pierwszego, szalonego, lipcowego weekendu. W piątek skakałem coś do 4:00 na Open'erze. Nakręcony najpierw przez pobyt w Czerwonym Namiocie (Red Tent), a potem przez koncert Moby'ego, skakałem jeszcze po okolicy wypatrując wschodzącego słońca. Jakimś zrządzeniem losu nie padało. W sobotę nieco odespałem, a potem zasiadłem do pisania pracy dyplomowej kończącej studia podyplomowe. I tak coś do 2:00 w nocy. No i zrobiła się niedziela...
Ładowanie akumulatorów do aparatu, GPS-u i w drogę. Kurcze, kolejki jeżdżą jakoś inaczej. Ale nic, zdążyłem. O 10:00 już się goszczę na pokładzie Orkana. Tomek w znakomitym humorze, ja jeszcze się budzę. Wypływamy. Reszta to poezja...
Nie, nie jestem żeglarzem, ale to, co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Nie mogłem oczu oderwać. Głowa w prawo, głowa w lewo. Przeskok z jednej burty na drugą. Ostrzenie na wiatr, ostrzenie na tematy zdjęć. Pod słońce, ze słońcem. Zwrot. I znowu. Ostrzenie, rozmywanie, szukanie ramek, korzystniejszych ujęć. Kurcze, jestem między największymi żaglowcami świata i to się dzieje na prawdę. Rozwijają żagle, składają, giganty. A w około małe łódeczki, łupinki. Gdzieś tam ja.
Przez cały dzień rewelacyjna pogoda. Lekki wiatr, nieco chmur, ale nie przysłaniają słońca. Gdy wracamy spod Gdańska robi się krótka fala. W sam raz, by się zdrzemnąć na zwiniętym foku na samym dziobie.
Tomasz, dziękuję! Nie mogło być lepiej!